Opera na Zamku w Szczecinie. Dołączam rozmowę z Pią Partum, reżyserką spektaklu: „Miłość na zakrętach”
Opera na Zamku w Szczecinie. Dołączam rozmowę z Pią Partum, reżyserką spektaklu: „Miłość na zakrętach”.
„Może to jest świętokradztwo, takie «haratanie» opery, ale jest to coś bardzo inspirującego, i od strony muzycznej, i reżyserskiej, coś nowego, co może pozwala lepiej taką operę zrozumieć i skupić nad pewnymi tylko wątkami.
Być może jest to w ogóle początek jakiegoś nowego operowego teatru” – mówi Pia Partum, reżyser spektaklu «Eugeniusz i Tatiana – Zakręt» na motywach opery Piotra Czajkowskiego.
O «zakrętach» emocjonalnych, scenograficznych, muzycznych i reżyserskich w twórczości podczas epidemii dla widza sprzed monitora, ale i tego z widowni z Pią Partum* jeszcze przed otwarciem teatrów rozmawiała Magdalena Jagiełło-Kmieciak.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak:
„Eugeniusz Oniegin” Piotra Czajkowskiego to opera, która ma wartościowe, minimalistyczne libretto. Za to naładowane wręcz do bólu emocjami. Dlatego wybrała Pani właśnie ten tytuł?
Pia Partum:
Bardzo długo zastanawialiśmy się z dyrekcją Opery na Zamku, jaki wybrać tytuł, który można by zrealizować w tak trudnym, epidemicznym czasie.
Braliśmy pod uwagę różne utwory – krótkie, współczesne formy również – ze względu na moje zainteresowania operą współczesną, ale i ze względu na małe obsady i małe instrumentalne składy.
Ale w końcu przyszło mi do głowy, że „Eugeniusz Oniegin” – rzecz o miłości, pełny ponadczasowych emocji, bliskich każdemu, byłby, w tym dziwnym, „zawieszonym” życiu, w jakim tkwimy od miesięcy – lepszy.
Ta właśnie stara, klasyczna opera, którą każdy zna. Pomyślałam, że powrót do tej opery teraz, będzie jak otworzenie szuflady z drogocennymi pamiątkami. Namiastką normalności.
Teraz, kiedy chorujemy, kiedy jesteśmy w zamknięciu, kiedy pożera nas tęsknota i samotność. I mimo, że okoliczności zmuszają nas do poczynienia dużego skrótu, to intuicyjnie czuję, że warto będzie się z tym klasycznym dziełem – operą li tylko o miłości – zetknąć.
Ta opera da się skrócić tak, by jej nie „uszkodzić”, i by nie zrobić z niej tylko streszczenia. Poza skrótem libretta istnieje również jej inna wersja muzyczna – jest partytura rozpisana na zmniejszoną liczbę instrumentów.
I właśnie dlatego uważam, że to dobry tytuł na przeprowadzenie tego naszego eksperymentu. Skrótów oper na ogół się przecież nie robi – ten nurt „wyzwoliła” epidemia. Do tej pory uważano to za świętokradztwo.
Do skrótu za chwilę wrócimy, bo przecież nawet tytuł został zmieniony. Przypomnijmy najpierw akcję całej opery.
Myślę, że jest powszechnie znana… Została napisana na podstawie poematu Puszkina. Do domu na wsi przyjeżdża stary znajomy – Leński. Przywozi ze sobą przyjaciela – Oniegina.
Następuje klasyczna sytuacja: dwie pary, jedna szczęśliwa, a druga – mroczna, namiętna i pełna zadanego obopólnie bólu…
Tatiana dostaje od Oniegina kosza, cierpi potem przez całe życie, a z kolei Oniegin odkrywa po wielu latach, kiedy Tatiana wyszła za mąż za kogoś już innego, że popełnił życiowy błąd, tracąc po drodze najlepszego przyjaciela, którego podczas pojedynku zabija, i – miłość swojego życia.
To historia, którą – być może oprócz pojedynku – może opowiedzieć z autopsji naprawdę wielu ludzi na świecie, prawda?
Ten spektakl ma podtytuł „Zakręt”. Zakręt życiowy, uczuciowy, może skojarzyć się nawet z popularną piosenką, której fragment dobrze znamy: „a ja jestem, proszę pana, na zakręcie…” Naprawdę – przeraźliwie nic nowego…
Ale czy te zakręty muszą być bolesne?
No muszą… Zwłaszcza w operze. Zakręty w operze prowadzą niekiedy nad przepaść. Zawsze zaś są zapowiedzią zmiany.
Nasz spektakl ukazuje perypetie bohaterów odarte z XIX-wiecznej otoczki: nie ma mowy o mezaliansie, o tym, że ktoś do kogoś społecznie nie pasuje albo że ktoś za kogoś powinien wyjść za mąż, a nie wychodzi i zostaje starą panną… Nie mamy też pojedynku…
Ale mamy za to współczesnego mężczyznę, który nie potrafi się zdeklarować, woli być dandysem, hedonistą, podróżować, prowokować, mieć uczuciowe przygody, romanse, woli manipulować i ranić, woli korzystać i brać, ale nie chce dawać, ani też brać odpowiedzialności za rozwibrowanie uczuć drugiej osoby.
W efekcie ginie największy przyjaciel Leński. Śmierć przyjaciela, zniszczone życie Olgi, porzucona Tatiana… I choć pojedynku nie wprowadzamy do naszej akcji scenicznej wprost, to ukazujemy sedno tej historii – anihilację przyjaźni, zawetowanie lojalności, rozbicie czyjegoś związku, nieszczęśliwą miłość Tatiany – same zgliszcza.
Po latach, kiedy Oniegin już wszystkiego dotknął, kiedy przeżył wszystkie możliwe życiowe przygody – zawraca – jak Peer Gynt ze sztuki Ibsena.
Zawraca i odkrywa, że stracił największe szczęście swojego życia. Tyle, że Tatiana nie jest Solveigą ze sztuki Ibsena. I do Oniegina nie wróci.
Kolejny zakręt? Ile tych zakrętów mamy przeżyć?
Kolejny, tak – i najbardziej gorzki. A innych zakrętów też jest sporo… Pierwszy to zakręt Tatiany, która tak beznadziejnie zakochuje się w Onieginie.
Drugi – kiedy Oniegin ją odrzuca. Kolejny to wspomniany konflikt Oniegina z Leńskim, zniszczenie przyjaźni i rozbicie związku przyjaciela z Olgą.
I ten ostatni, po latach, po przemianie duchowej Oniegina, kiedy wraca na stare śmieci i chciałby też wrócić do Tatiany, a okazuje się, że jest już niestety za późno, bo Tatiana świadomie wybiera inną drogę niż tę straceńczą, z Onieginem. To jest także jej osobisty ogromny zakręt, bo Oniegin był miłością jej życia.
Pani „Eugeniusz i Tatiana – Zakręt” to wersja uwspółcześniona, bo losy ludzi kochających się toczą się w nieprzewidywalny sposób zawsze i wszędzie. Jak daleko pójdzie to uwspółcześnienie?
Nie pójdzie zbyt daleko. Bezdroże, szosa, ubrania ponadczasowe, mężczyźni w garniturach, kabriolet… To ma być coś, co przypomina obrazy Hoppera, w pustkowiu, niekoniecznie w XXI wieku, ale bliżej znanego nam świata niż czasy tiurniury.
Tu chodzi mi tylko o ponadczasowość, uniwersalność uczuć, które tkwią w starej operze, którą jest „Eugeniusz Oniegin”. Będzie to jedynie odarte z XIX-wiecznych konwenansów, bali czy chórów.
To wszystko jest charakterystyczne dla tradycyjnej opery, a gdy się to zabierze, automatycznie znajdziemy się w nowej przestrzeni operowej awangardy.
Może część widowni odkryje, że Czajkowski nie jest taki staromodny i wiedział to wszystko, co my wiemy teraz? (śmiech)
Ta wersja ma być filmowa. Co to oznacza?
Sama sceneria drogi narzuca taki scenograficzny pejzaż, który znamy raczej z filmów niż z opery. Proszę pomyśleć o amerykańskim kinie drogi, o takim filmie jak „Trzy Billboardy za Ebbing, Missouri” czy „Mulholland Drive”, czy też o pustkowiach z filmów Tarkowskiego…
Będzie też dużo samego video. Pracuję z tą samą ekipą, z którą pracowałam przy „Procesie” Glassa, a więc szczecińska widownia na pewno wie, o czym mówię. Projekcje, które tworzymy razem z Wojtkiem Pusiem będą wyświetlane na przydrożnym billboardzie.
W obrazach video staramy się nawiązać do lirycznej, rosyjskiej scenerii – będzie szarobure pole, ptaki, które wzbijają się z drzewa…
Momentami ten billboard będzie się psuł, bo przecież jest stary i przydrożny, w miejscu wyklętym, na pustkowiu, więc pojawią się nawet pewne skazy w projekcjach. W filmowy sposób prowadzić też będę aktorów, niekoniecznie jak w operze, z szerokimi, teatralnymi gestami.
Oczekuję od aktorów minimalizmu, powściągliwej mimiki. Operujemy tu realizmem filmowym.
Mamy też siłą rzeczy inne zakręty, skoro opera została skrócona do 50 minut?
Zakręty dramaturgiczne… Owszem, ale nie przestawiam w libretcie niczego. Tylko tnę… Z przyczyn epidemicznych usunięte zostały wszystkie sceny zbiorowe.
Tej epidemicznej rzeczywistości nie wykorzystałam jednak do tego, żeby zrobić bryk i li tylko streszczenie oryginalnego dzieła. Postanowiłam tę sytuację wykorzystać, aby powstało coś odrębnego od opery Czajkowskiego samej w sobie.
Postanowiłam nawet coś dodać. Często te miejsca, które musieliśmy wyciąć (a nad tymi momentami długo dyskutowaliśmy z kierownikiem muzycznym i dyrektorem artystycznym Opery na Zamku Jerzym Wołosiukiem), będą wypełnione przeze mnie scenami rozegranymi w ciszy albo z dźwiękami dodanymi, dźwiękami spoza partytury opery.
Skoro akcja będzie się dziać przy szosie, na zakręcie, to dodaliśmy dźwięki na przykład przejeżdżającego samochodu, wiatru, czy szczekającego z oddali psa.
Na tym tle pomiędzy solistami rozgrywać się będą nieme sytuacje, dodane już przeze mnie. Mam też plan, żeby fragmenty wyciętego z II aktu balu puścić z samochodowego radia jako nagranie.
To mój drugi spektakl, nad którym pracuję w taki sposób. Pierwszym był „Don Giovanni”, którego reżyserowałam za pośrednictwem Zooma z solistami teatru Bolszoj w lipcu tego roku, podczas festiwalu Golden Mask w Moskwie.
Pocięliśmy Mozarta niemiłosiernie. To rodzaj szalenie ciekawego eksperymentu, który wymusiła na nas epidemia. Nagle człowiek pochyla się nad operą, tak jakby pochylał się nad dramatem w teatrze i wyławiał z niego tylko najbardziej interesujące wątki.
Może to jest świętokradztwo, takie „haratanie” opery, ale jest to coś bardzo inspirującego, i od strony muzycznej, i reżyserskiej, coś nowego, co może pozwala lepiej taką operę zrozumieć i skupić nad pewnymi tylko wątkami.
Być może jest to w ogóle początek jakiegoś nowego operowego teatru. Niebywale ciekawa przygoda dla reżysera.
A jak taką skróconą operę nazwać? To wciąż spektakl?
Właśnie, jak? Chyba tak, spektakl. (śmiech) To jest bardzo ciekawe pytanie, może właśnie powstaje jakaś nowa dziedzina opery?
Gdybyśmy poszli do teatru na „Hamleta”, to nie zdziwiłoby nas, że coś jest pocięte, wykreślone. Bo „Hamleta” znamy na pamięć, interesująca tu jest głównie interpretacja. „Eugeniusz Oniegin” Czajkowskiego też jest bardzo znaną operą i skrót pozwala poeksperymentować z samym twórcą, „pobawić się” w nieco odważniejszy sposób gatunkiem, który uważany jest często za nieco skostniały, nie do ruszenia, święty.
Na pewno jest to rodzaj spektaklu, bo to jest do oglądania, do słuchania. Będą wszystkie najważniejsze arie… I właściwie – dlaczego tego nie spróbować, skoro epidemia daje niechcący zielone światło?
I być odsądzonym od czci i wiary?
Być może dyrekcja Opery na Zamku i ja będziemy. (śmiech) Ale uważam, że skoro jesteśmy w bardzo nietypowym momencie, to trzeba znaleźć plus tej sytuacji i wykorzystać czas na eksperyment.
Opera na Zamku słynie zresztą z odwagi. Co roku wystawia współczesną operę. To taka rzadkość w Polsce. Odwagi zatem! Kiedyś.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak
rzeczniczka prasowa Opery na Zamku