Świnoujście. „Rozrywkoujście” żegna się z seksbiznesem
Świnoujście. „Rozrywkoujście” żegna się z seksbiznesem.
„Przystań rozkoszy”, „Raj przyjemności”, „Rozrywkoujście” – Szwedzi, Niemcy, Duńczycy i Polacy prześcigali się w tworzeniu pikantnych określeń dla tego miasta. Ruszyłem szlakiem domów publicznych w Świnoujściu. Wpadłem w kanał.
Jeśli są marynarze i baza Marynarki Wojennej, na promach przybywają Skandynawowie, a od zachodu „atakują” Niemcy, to rozwój wypadków jest do przewidzenia.
„Funkcjonuje tu kilkanaście domów publicznych oraz peep-shows. W lokalach pracują najlepsze prostytutki z Polski, Rosji, Ukrainy, Białorusi czy Czech. Z rozrywek w Świnoujściu oprócz Niemców korzystają Duńczycy, Szwedzi, Norwegowie, Finowie, Holendrzy, Brytyjczycy, Francuzi, Hiszpanie, Włosi, Rosjanie, Amerykanie i Kanadyjczycy” – tak o Świnoujściu pisał tygodnik „Wprost”. Był rok 2003.
Cel – zaspokoić bogatych gości
Jest lipiec 2019 roku. Stoję na promie wiozącym mnie do zachodniej części Świnoujścia. Przez chwilę przychodzi mi do głowy, że położenie Świnoujścia jest absurdalne. No bo jak to – polskie miasto, zajmujące niewielką część niemieckiej wyspy, na którą można się z Polski dostać tylko promem?
Może decydując o powojennej granicy Churchill wypił o jedną szklaneczkę whisky za dużo, może Stalin dziabnął za dużo o jeden kieliszek wódki, a Roosevelt był tak otumaniony dymem cygara, że mu było już wszystko jedno – i tak Świnoujście znalazło się na 44 wyspach (Wolin, Uznam i Karsibór to największe z nich)?
Zastanawiam się nad tym podczas promowego kursu.
W sezonie nawet na ten prom dostać się trudno. O ile 100 km ze Szczecina do Świnoujścia pokonuje się w miarę szybko, to na miejscu trzeba odstać swoje w kolejce.
Uwaga, niewtajemniczeni. Ostrożnie korzystajcie z nawigacji samochodowych. Może was ona doprowadzić do promu dla tubylców posiadających tablice rejestracyjne Świnoujścia (małe kolejki, szybki przerzut).
Reszta, która nie ma tablic rejestracyjnych „ZSW”, zostanie odesłana na prom dla „obcych” (duże kolejki, wolny przerzut).
Właśnie to położenie Świnoujścia – dla jednych dziwaczne, dla drugich piękne – sprawia, że do miasta łatwiej dostać się Niemcom. Nie muszą korzystać z promów – do Świnoujścia dojadą przez mosty prowadzące na Uznam od ich strony.
I to właśnie sprawiło, że miasto od lat żyje dzięki zagranicy. Zaspokajało i zaspokaja ich w zależności od gustów. A te się zmieniają.
Witaj w wymyślonym świecie
„Rozrywkoujście”, „polska stolica seksu i hazardu” – pisał dziennikarz „Wprost”. „Przystań rozkoszy” – donosił dziennikarz szwedzkiej „Svenska Dagbladet”. „Raj przyjemności” – wymyślili Niemcy. „Miasto czerwonych latarni” (to już Duńczycy).
– No i powiedz, tak wygląda stolica grzechu? – śmieje się Michał. Jest marynarzem mieszkającym od lat w Świnoujściu.
Z perspektywy położonej w centrum kawiarni „Manufaktura Ekologiczna”, miasto wygląda niewinnie. Z kawiarnianego ogródka widzimy plac z fontanną, w której bawią się dzieci.
– To „Rozrywkoujście” to był wymysł dziennikarzy. Bajka niemająca nic wspólnego z rzeczywistością – Michał idzie w zaparte.
– To za niewinność tak was opisali? Żadnych, hmm, dam do towarzystwa tu nie było?
Michał poważnieje.
– No dobrze, jest coś na rzeczy. To znaczy, kiedyś tu naprawdę sporo się działo. Za komuny przyjeżdżały tu dziewczyny z całej Polski. Ustawiały się przy porcie i czekały na klientów. W jeden sezon mogły zarobić spokojnie tyle, że wystarczyło im na cały rok – mówi.
– Rozumiem, że to Niemcy byli klientami? – pytam Michała.
– Za komuny nie, bo przecież granica była pilnie strzeżona, a ci wschodni byli tak samo biedni jak Polacy. Szwedzi przypływali na promach i szukali taniej rozrywki – wyjaśnia.
Opowiada, że Niemcy zaczęli dominować dopiero w latach 90. Biznes kręcił się tuż przy granicy, w zachodniej części Świnoujścia.
– Przyjeżdżali taksówkami. Klient załatwiał, co miał załatwić, a taksówka czekała. No i potem klient wracał do siebie. Różnice w cenach pomiędzy Polską a Niemcami były wtedy tak gigantyczne, że to się im opłacało. Ale różnice się zaczęły wyrównywać, więc „taksówkowych” klientów było coraz mniej. Teraz nie ma już wcale – zapewnia marynarz.
Mój rozmówca nieco się rozkręcił. Chwilę zastanawia się, a potem mówi z przekonaniem: – Dzisiaj w Świnoujściu są tylko trzy domy publiczne, i to dość małe.
Jeden z nich ma należeć do „Żółtego”, szczecińskiego gangstera poszukiwanego od 20 lat.
– Teraz podobno mieszka w Kolumbii, ale nadal prowadzi tu interesy. Jest właścicielem jednego z takich lokali – uśmiecha się Michał. – Jak widzisz wiele się u nas zmieniło.
„Kurort to za mało”
– Myślę, że ten „Wprost” ze swoim artykułem o Świnoujściu miał rekordową sprzedaż – śmieje się Janusz Żmurkiewicz, prezydent Świnoujścia od 2002 roku.
Transformacja miasta to w dużej mierze jego dzieło. Zapewnia, że „Rozrywkoujście” to legenda.
Opowiada na przykład, że w mieście dwa razy otwierały się kasyna – ale oba szybko zbankrutowały.
Czyli z tą stolicą rozrywki, to coś było nie tak. Janusz Żmurkiewicz chętniej opowiada o rozwoju miasta niż o jego przeszłości. Jak z karabinu maszynowego wyrzuca z siebie, że Świnoujście nie jest jedynie kurortem. Ma port przeładunkowy, terminal LNG i dużą bazę Marynarki Wojennej.
– Miasto musi stać na dwóch nogach. Nie chcę opierać się tylko na tym, że Świnoujście jest kurortem. Bo załóżmy jakiś bardzo czarny scenariusz. Na przykład, że wydarzy się jakaś katastrofa ekologiczna na Bałtyku. I co wtedy? Z czego będzie żyło miasto? – pyta prezydent.
Przypomina, że obecnie 40-tysięczne miasto ma budżet na poziomie wielu miast 100-tysięcznych.
– Ze swoimi współpracownikami zawsze zastanawiamy się co jeszcze można zrobić dla ludzi, jak sprawić, by ich życie było jeszcze lepsze – mówi.
Robi się niebezpiecznie, bo prezydent skręca ewidentnie na drogę PR w czystej postaci. Myślę, że dokładnie to samo powiedziałby mi każdy samorządowiec, ale tej myśli nie zdążę wyartykułować, bo Żmurkiewicz wyciąga asa z rękawa: – Niebawem wprowadzimy darmową komunikację miejską dla wszystkich.
To już duża sprawa, ale z historią, z powodu której tym razem odwiedziłem Świnoujście, niewiele ma wspólnego. Ruszam w kierunku dawnej „dzielnicy czerwonych latarni”.
W poszukiwaniu dawnego Świnoujścia
Zachodnia granica Świnoujścia to jednocześnie granica kraju. To właśnie tutaj było zagłębie rozrywki.
Pozostało trochę sklepów z niemieckimi szyldami, ale większość z nich jest pozamykana. Nie widać niczego, co ewidentnie świadczyłoby, że ktokolwiek szuka tu fizycznych uciech.
Krążąc, trafiam jednak na miejsce, które jest znane jako dom publiczny. Przybytek, nazwy którego nie wymienię, mieści się w jednopiętrowym domu i wygląda dość kameralnie.
W pobliżu wczasowicze. Mamy wylegują się na leżakach, od czasu do czasu spoglądając na rozbrykane dzieciaki.
– Naprawdę? Coś takiego tu jest? – Niemka momentalnie zrywa się z leżaka. – Nie zdawałyśmy sobie sprawy. Tak tu cicho i bezpiecznie – dodają jej koleżanki.
W tym jednym momencie dociera do mnie, jak wysoka jest stawka przebranżowienia się Świnoujścia. Ci wszyscy goście prysnęliby z miasta nie zostawiając tu swoich euro, gdyby Świnoujście pozostało tym z reportażu „Wprost”.
Jak ważna jest dyskrecja, rozumie nawet facet, który paraduje w czapeczce z reklamą przybytku uciech.
– Oj, żadna tam stolica rozrywki. Coś się panu pomyliło – ucina rozmowę.
Dawnej oazy grzechu więc już nie ma. Pozostały po niej co najwyżej jakieś relikty, których dni najpewniej są policzone.
Swinemünde z nową twarzą
Spaceruję po świnoujskiej promenadzie. To wizytówka miasta, z której wyjątkowo dumny jest prezydent Żmurkiewicz.
Miejsce robi wrażenie. Nie ma tu kiczu królującego nad polskim morzem. Jest czysto, a w centrum powstaje mnóstwo nowych hoteli – również tych bardzo luksusowych. Niedawno otworzono choćby pięciogwiazdkowy Radisson. Na ukończeniu jest jeszcze bardziej prestiżowy Hilton.
Jedno się jednak w Świnoujściu nie zmieniło. Miasto jest wyraźnie nastawione na Niemców. Samochodów na obcych blachach jest w centrum wyraźnie więcej niż tych na polskich.
Niemal każdy sklep ma ofertę po niemiecku, niemal wszędzie można płacić w euro. Nawet na Biedronce wisi wielki baner po niemiecku: „drodzy klienci, przyjmujemy płatności w euro”.
W sumie nie powinno to dziwić – poza sezonem 99 proc. turystów to obcokrajowcy. Również w sezonie Polacy stanowią mniejszość. To zmieni się dopiero wtedy, gdy powstanie tunel łączący część Świnoujścia położona na Uznam, z tą na Wolinie.
Wtedy uciążliwe przeprawy promowe wreszcie odejdą do historii. Podejmuję ostatnią próbę rozbudowania historii, po którą przyjechałem.
Na promenadzie podchodzę do Niemca w średnim wieku, Thomasa.
– Swinemünde (niemiecka nazwa Świnoujścia) jest super, przyjechałem na urlop z rodziną. Zresztą, przyjeżdżam od lat – mówi.
Dopytuję, czy zawsze przyjeżdżał w poszukiwaniu słońca i relaksu. Thomas nie jest speszony.
– No nie do końca, ale nie będę się nad tym rozwodził – uśmiecha się.
Spędzam w Świnoujściu cały dzień. Widzę pięknie odnowione kamienice na ulicy Hołdu Pruskiego, zapełnione plaże i uśmiechnięte rodziny.
Czy miasto przeszło naprawdę radykalną transformację z „Rozrywkoujścia” na rodzinny kurort? Czy jednak, jak by chcieli mieszkańcy, pogłoski o stolicy grzechu były mocno przesadzone?
– Świnoujście zawsze było miastem portowym, a do tego przygranicznym. Powiedziałbym, że jak na miasto portowe to skala funkcjonującego tu przemysłu „rozrywkowego” była tu po prostu standardowa – ocenia specjalizujący się w historii miasta dr Józef Pluciński.
Czuję jednak, że nikt tu o Świnoujściu sprzed transformacji za bardzo rozmawiać nie chce. Dzwonię do Michała.
– To trochę dziwne. W końcu mało które miasto przeszło w tak krótkim czasie taką transformację. Czy to nie powód do dumy? – pytam.
Jego odpowiedź trafia chyba w sedno.
– Wiesz, Świnoujście jest dzisiaj jak dama podziwiana na salonach. A czy taka dama będzie chętnie mówiła o grzeszkach z przeszłości? Zresztą damy się o to nie pyta.
Fot: WP.PL / Granica miasta, zachodnia granica Polski na wyspie Uznam.
Mateusz Madejski
Źródło: https://finanse.wp.pl/