18 maja w Operze na Zamku w Szczecinie odbędzie się premiera „Wieczoru baletów polskich”.
18 maja w Operze na Zamku w Szczecinie odbędzie się premiera „Wieczoru baletów polskich”.
Rozmowa z choreografem Robertem Bondarą przed premierą „Wieczoru baletów polskich” w Operze na Zamku w Szczecinie
To balety polskie odkrywane na nowo – „Na kwaterunku” Stanisława Moniuszki w błyskotliwej interpretacji Roberta Bondary oraz „Pieśń o ziemi” Palestra w choreografii włoskiego twórcy Paola Mangioli. Poniżej rozmowa z Robertem Bondarą – naturalnie do wykorzystania.
„Tematyka wojenna jest mi zbyt bliska, by wierzyć w romantyzm wojny” – mówi Robert Bondara, autor choreografii i inscenizacji nieco zapomnianego spektaklu baletowego „Na kwaterunku” Stanisława Moniuszki.
Premierę „Wieczoru baletów polskich” (w drugiej części – „Pieśń o ziemi” Romana Palestra autorstwa Paula Mangioli) zobaczymy 18 maja w Operze na Zamku w Szczecinie.
O świeżym spojrzeniu na dzieło polskiego kompozytora, współczesnym odbiorze i ciekawym odczytaniu oryginalnego libretta z Robertem Bondarą* rozmawiała Magdalena Jagiełło-Kmieciak.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak:
Czym według Pana zapracował sobie Moniuszko na powszechne zapomnienie? Niedobre, bo polskie?
Robert Bondara:
Myślę, że spowodował to zachwyt tym, co nowe, tym, co przyszło po Moniuszce, ale i kojarzenie go jedynie z kontuszem, z zapomnianą rzeczywistością, która trochę trąci myszką. Na szczęście coraz częściej odkrywamy go na nowo, tak jak teraz, podczas „Wieczoru baletów polskich”.
Libretto w utworze „Na kwaterunku” jest dosyć naiwne…
Tak, jest naiwne, jest banalne, ale patrząc na sytuację polityczną i na to, czego wtedy oczekiwano od sztuki, środków wyrazu, wydaje się to całkiem naturalne. My dostrzegamy tę naiwność z punktu widzenia człowieka XXI wieku.
Ten dystans 150 lat sprawił, że pewne wątki tego spektaklu na pewno nie wytrzymały próby czasu. Ale wydaje mi się, że wiele motywów można przetłumaczyć na współczesny język i pokazać współczesnemu widzowi.
U Moniuszki życie żołnierza nie jest, mówiąc łagodnie, zbyt trudne. Mamy zabawy we wsi, a i opornego Juliana udało się zaciągnąć do wojska. Trochę komediowo, prawda?
Ta historia opowiedziana jest przez różowe okulary. Czuje się w oryginalnym libretcie, gdy przychodzi wiadomość do sierżanta, tę obawę żołnierzy, że wracają na front. Ale faktycznie, jest to jedynie obawa.
Ja chcę doszukać się tych elementów, które współczesnemu widzowi pomogą zrozumieć naturę wojny. Przenoszę ciężar z tego banału, dobrej zabawy, która jest w tym utworze głównym motorem napędowym na nieco inne tematy, które podskórnie tkwią w tym utworze.
Czyli potęguje Pan tę obawę?
Tak, ale nie mogłoby być inaczej. Ja nie realizuję spektakli odbudowując ich strukturę, formę, jaką miały za czasów swojej premiery. Staram się nie rekonstruować. Muszę zrobić research, żeby zrozumieć utwór sprzed lat dogłębnie, ale na bazie tego staram się zastanowić, co on wniesie tu i teraz.
Wiek XX przyniósł olbrzymie konflikty zbrojne, te konflikty zmieniły się ogromnie, powodując, że cywile są grupą, która ponosi ogromne straty. Ale wiek XX przyniósł nam też rozwój psychologii, która pozwala nam powiedzieć więcej o nas samych i bada zachowania w skrajnych sytuacjach, w których czasem postawiony jest człowiek.
To jest również człowiek, który wrócił z terenów konfliktu zbrojnego. Dlatego ważny w moim spektaklu jest wątek stresu pourazowego PTSD, który przeżywają nie tylko żołnierze, ale i cywile. Okazało się, że jest to dobry punkt wyjścia.
Pewien oddział przybywa do wsi, jak w oryginalnym libretcie, tylko ja opowiadam tę historię z perspektywy człowieka, który żyje w XX, XXI wieku, bogatszego o trudne doświadczenia i wiedzę, które od czasów Moniuszki mocno się rozwinęły.
Zatem mamy libretto z zabawą wojaków i metodę na jednego z chłopców, który w kamasze iść nie chce, happy end z galopem oraz Roberta Bondarę, który widzi olbrzymie barbarzyństwo wojny? Skąd taka koncepcja?
Najpierw trzeba się zastanowić, co w takim libretcie tkwi takiego, co może dotknąć widza tu i teraz. Wspomniałem już, że nie interesuje mnie artystyczna rekonstrukcja spektaklu. Ja w „Na kwaterunku” doszukałem się elementów stycznych z tym, co obecnie dzieje się bądź działo niedawno na świecie.
Staram się opowiedzieć tę historię z perspektywy jednostki. Poza parą młodych ludzi: Juliana i Katarzyny, z oryginalnego libretta, pojawia się tam jeszcze postaci, których w libretcie nie było. Wprowadzam mężczyznę, nazwanego po prostu On.
Z jego perspektywy snuje się cała opowieść. Wszystkich szczegółów nie zdradzę, ale powiem, że dzięki niemu łatwiej nam będzie utożsamić się z tym, co on przeżywa. Będzie też kolejna nowa postać, kobieta, która wchodzi w relację z tym mężczyzną.
To postać, którą nasz główny bohater spotyka na swojej drodze i dzięki temu możemy jako widzowie dowiedzieć się, kim ten człowiek jest, jakie ma podejście do otaczającego świata, łatwiej zrozumiemy motywy jego działania.
Mam nadzieję, że ta koncepcja bardziej dotknie widzów niż to, z czym mamy do czynienia na co dzień, czyli z przekazu informacyjnego, który mamy na co dzień w mediach.
Niech zgadnę: ten On to „każdy” albo ktoś, kto przeszedł wojenną traumę?
Tak, człowiek po przejściach. To jest jeden punkt wyjścia. Kolejny to zespół stresu pourazowego. To są główne motywy, na których osadzam całą historię. To nie będzie historia 1:1.
Staram się jak najbardziej czerpać z oryginalnego libretta, jeżeli chodzi o przebieg akcji, ale modyfikuję je. Zatem pewne fakty, które znajdowały się w oryginalnym utworze opowiadane są z retrospektywnego punktu widzenia.
Jak On łączy się z postacią Juliana?
To są postaci bardzo sobie bliskie, które w pewnym momencie się spotykają. Ale więcej nie powiem.
Wygląda na to, że Moniuszkowskiego romantyzmu w Pana wojnie nie ma?
Ani trochę. Tematyka wojenna jest mi zbyt bliska, by wierzyć w romantyzm wojny. To na przykład doświadczenia członków mojej rodziny, babci, która przeżyła okupację Warszawy, także informacje mam z pierwszej ręki.
Ale przede wszystkim dogłębnie badam wszystkie konflikty, czytam, sprawdzam, jak zachowują się ludzie postawieni w skrajnych sytuacjach. Dla mnie jest też istotne, że wtedy mogę przełożyć tę wiedzę na pewne osobowości sceniczne, motywy ich działania, psychologię postaci. Bo bez zrozumienia tych ludzi byłoby mi dużo trudniej.
I żadnej polityki?
Nie, żadnej. Wchodzenie w szczegóły spowodowałoby, że straciłbym esencję tematyki.
W libretcie można namieszać, wprowadzić stres pourazowy, nowe postaci, ale muzyka jest święta. I tu chyba jest problem?
Muzyka w spektaklu Moniuszki przywodzi na myśl sielską atmosferę. Wiosna, chatki, wspólna zabawa, wesoły galop na końcu. Dlatego opracowałem pewien zamysł dramaturgiczny i później konsekwentnie reżyserię i choreografię, która – mam nadzieję – wykorzysta specyfikę tej muzyki, aby opowiedzieć coś, co niekoniecznie jest radosne.
To będzie kontrapunkt. A kontrapunkt jest czasem bardziej dotkliwy aniżeli negatywne wydarzenia potęgowane przez smutną muzykę. To spore wyzwanie dla choreografa, bo tancerze słyszą jedno, a ja proszę ich o realizowanie zupełnie innych zadań, aniżeli wskazywałaby na to muzyka.
Pod względem całego procesu twórczego jest to dość karkołomne, ale „uczepiłem się” tego pomysłu i jestem przekonany, że on się w tym przypadku sprawdzi.
Będą projekcje?
Będą. Niektóre autentyczne, ale nie chodzi mi o to, by epatować widza krwawymi scenami, okrucieństwem. To nas nie zbliży do tematu. Wykorzystamy też projekcje, by zmultiplikować postaci będące na scenie, co też pozwoli nam wprowadzić kolejną warstwę treściową pozwalającą zrozumieć przebieg spektaklu.
Toż to istna bitwa Roberta Bondary z librettem! Nie boi się Pan ortodoksyjnych miłośników twórczości Moniuszki?
Nie. Niejednokrotnie zadzierałem z takowymi i wychodziłem obronną ręką. Mam więc nadzieję, że i tym razem spotka się to ze zrozumieniem.
Oczywiście oprócz wszystkich modyfikacji ważna jest dla mnie logika wydarzeń. Gdyby sztuka nie ewoluowała, to byłaby martwa. Ale spokojnie, Julian wstępuje do wojska, jak w oryginale. Ale czy to będzie happy end, to już widzowie sami będą musieli się przekonać.
Dziękuję za rozmowę.
*Robert Bondara
Tancerz, choreograf, reżyser i pedagog. Artysta Polskiego Baletu Narodowego. Absolwent Państwowej Szkoły Baletowej w Łodzi i Uniwersytetu Muzycznego w Warszawie. (muz. Esztényi), 8m68 (muz. Tobin), Współczynnik przenikania, Czkawka (muz. Jacaszek) i Take Me With You (muz. Radiohead). W swoim dorobku artystycznym ma m.in.: autorskie spektakle baletowe Zniewolony umysł (muz. Glass i Kilar) i Persona (muz. Nawrocka, Pärt i Szymański), spektakle Čiurlionis, Cudowny Mandaryn, Ognisty ptak i Nevermore…?
W 2016 r. zrealizował swoje choreografie m.in. dla zespołów Company E w Waszyngtonie i Kieleckiego Teatru Tańca. W 2017 zrealizował Świteziankę Morawskiego, Legendę Bałtyku Nowowiejskiego, a w 2018 Medeę Barbera i Szeherezadę Rimskiego-Korsakowa, oraz choreografię pt. Verses.
Jego choreografie były prezentowane w Polsce, m.in. w Ogólnopolskim Konkursie Baletowym w Gdańsku, na Międzynarodowej Gali Gwiazd Baletu w Szczecinie, na Festiwalu Scena Tańca Studio w Warszawie, podczas Dni Sztuki Tańca w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, oraz na wielu scenach za granicą, np. w Finlandii, Norwegii, we Włoszech, w Japonii, USA i Rosji.
Projekt plakatu: A. Pełechaty
Magdalena Jagiełło-Kmieciak
rzecznik prasowy Opery na Zamku