Widz musi być postawiony przed problemem.
Widz musi być postawiony przed problemem. Rozmowa z Robertem Glumbkiem – autorem choreografii „Dzieci z dworca ZOO” w Operze na Zamku w Szczecinie.
„Widz musi być postawiony przed problemem. O narkomanii powinno się mówić cały czas. Bo my, ludzie, wciąż powtarzamy swoje błędy” – mówi Robert Glumbek, autor inscenizacji i choreografii spektaklu baletowego „Dzieci z dworca ZOO”, opartego na kultowej wspomnieniowej książce o losach młodziutkiej Christiane F. i jej przyjaciół.
O dzieciach szukających szczęści, o roli sztuki mierzącej się z wiecznie aktualnym, ogromnym problemem narkomanii i szczecińskiej inscenizacji z Robertem Glumbkiem* rozmawiała Magdalena Jagiełło-Kmieciak
Magdalena Jagiełło-Kmieciak:
Czy poznał Pan kiedyś narkomana? Widział Pan, jak zachowuje się po zażyciu środków odurzających albo podczas odwyku?
Robert Glumbek:
Oczywiście. Miałem nawet takich znajomych. Poznałem ich motywacje, wiem, dlaczego chcieli uciec od rzeczywistości, dlaczego przestali widzieć sens życia.
Ale dlaczego trzeba uciec?
Wróćmy choćby do lat 70., 80. w Polsce. Gdyby wtedy heroina była tu dostępna, wielu by ją brało. Ludzie nie chcieli oglądać tego świata wokół. Dlaczego było tylu alkoholików? To była polska heroina. Podobnie było w Niemczech. Wydaje mi się, że wtedy dzieci, „dzieci z dworca ZOO”, szybko dorastały, rozumiały nawet sytuację polityczną, widziały tę szarość, beznadzieję.
Nie miały celu, by iść do przodu. Nie miały gdzie się bawić, dokąd chodzić, wymyślały sobie zabawy, ale dorośli zabraniali im wszystkiego. Gdy Christiane F. przyjechała z małego miasteczka do Berlina, chciała być w jakiejś fajnej paczce w szkole, imponować.
Tak ma każde dziecko. Chciała, by zwracano na nią uwagę. Zmęczeni rodzice gonili za pieniędzmi. A dzieci zostawione same sobie zaczynały chociażby palić haszysz. Imponowało im bycie cool. Potem staczały się w szybkim tempie. Ona przed skończeniem 15. roku życia była już totalnie uzależniona.
13-letnia Christiane F. nie miała szczęśliwego domu… Matka ją po prostu zaniedbywała, niczego nie zabraniała i nie widziała, że obok niej dzieje się coś bardzo złego.
Christiane faktycznie nie miała szczęśliwego domu. Ale matka pracowała po kilkanaście godzin dziennie. Bo musiała. A dziecko w takim okresie się kształtuje. Gdy ma 13–14 lat, wymaga szczególnej uwagi, powinno się nim kierować, a Christiane była cwaną dziewczyną, zawsze potrafiła znaleźć jakąś wymówkę, żeby wyjść.
Dopiero później – gdy już było za późno – matka zauważyła, że stało się najgorsze. Zresztą, który rodzic może sobie wyobrazić, że jego 13-letnie dziecko staje się narkomanem? To wręcz niemożliwe. Ale tak się dzieje także i teraz, gdy rodzice wciąż są w pracy, a dzieci przed smartfonami.
Świat w Pana spektaklu jest też tak brutalny jak w kultowej książce Dzieci z dworca ZOO, na której osnuty jest spektakl? Czy oszczędza Pan widza?
Dlaczego miałbym oszczędzać? Widz musi być postawiony przed problemem. O narkomanii powinno się mówić cały czas. Bo my, ludzie, wciąż powtarzamy swoje błędy. Trzeba mówić dzieciom, jakie są konsekwencje, bo wiedzą tylko, że gdy są na haju, jest super.
Musimy im mówić, co potem może się dziać z człowiekiem, dokąd ta droga prowadzi. Chciałem pokazać dzieci zmieniające się w czasie, i to, jak z życia pełnego wigoru przechodzą w pustkę, beznadziejność, zmieniają się nawet wizualnie. Tu wszystko powiązane jest nićmi. I sytuacja rodzinna, i polityczna. A dzięki narkotykom najszybciej wszystko, co złe, się zapomina. Momentalnie.
Życie Christiane F. toczyło się głównie na dworcu. A Pan dokąd widza zabiera?
Do miejsca w stylu dworca. Scenografia od początku do końca spektaklu jest taka sama. To jest pewnego rodzaju podziemie, symbolizuje dno, jakiego dotknęli nas bohaterowie. Życie poza rzeczywistością. Ciemność. Wyizolowanie. Zagubienie. Na końcu pojawiają się schody, u szczytu których jest światło.
Nasi bohaterowie mogą tam pójść, choć to nie jest jednoznaczne dokąd. To może oznaczać uwolnienie od narkotyków, ale i śmierć. Ale niech widz sam osądzi. I scenografia, i kostiumy są bezczasowe, bo narkotyki były, są i będą.
Nasza bohaterka traci przyjaciół, umierają z powodu przedawkowania. To nie wystarczy, by choć próbować rzucić nałóg?
Traci przyjaciół, ale właściwie na tym etapie nałogu trudno ich nazwać przyjaciółmi. Między nimi jest znieczulica. Przyjaciółka przedawkowała, zmarła? Ale przecież trzeba znaleźć szybko kolejną działkę.
Idźmy do świata tańca. Jak chce Pan pokazać mimikę młodych narkomanów, ich ciała? Ekstazę lub ból?
Dużo widziałem w życiu. Widziałem też człowieka na głodzie. W Dzieciach z dworca ZOO szukam ruchu, który jest ludzki. Wiem, jak to pokazać. Najtrudniejsza jest strona dramatyczna. Bo jest bardzo cienka linia – gdy się ją przekroczy, można zrobić coś bardzo komicznego, wyolbrzymionego, sztucznego. A to musi być prawdziwe. Nie chcę dosłowności.
Nie ma strzykawek?
Nie potrzebuję ich. Widzowie muszą sami sobie wyobrazić, jak to wygląda. Ja im tylko mogę delikatnie pokazać, co będzie się działo dalej… Wystarczy wyciągnięcie ręki, reakcja ciała.
Musi Pan dużo wydobyć z tancerzy…
Oni muszą w sobie przypomnieć sytuacje, w których byli bez wyjścia, jak się wtedy zachowywali, jak się odłączali od świata, jak reagowali. Każdy z nich musi znaleźć w sobie coś podobnego do przeżycia kontaktu z narkotykami, jakąś swoją traumę, by móc wczuć się w rolę i na scenie zachowywać się naturalnie. To bardzo trudne zadanie.
Jaka scena w tym spektaklu jest dla Pana osobiście najbardziej wstrząsająca?
Kilka lat temu w Vancouver poszedłem rano do dzielnicy, w której mieszkają narkomani. Pewien obraz mocno utkwił mi w pamięci. Ci wszyscy ludzie byli jacyś zawieszeni w różnych pozycjach, w różnych momentach, wyglądali razem jak las, z konarami, liśćmi. To była ogromna liczba osób.
W ogóle nie byli połączeni z rzeczywistością. Ciała mieli poprzekręcane. W jednej pozycji mogli trwać 20 minut, zupełnie bez ruchu. Niesamowite. Dla normalnego człowieka to przecież nienaturalne. Każdy chyba zamarł w tej pozycji, w jakiej brał narkotyk, w tym pierwszym momencie.
Ja w jednej ze scen spektaklu wykorzystuję ten moment zawieszenia w którym czas nie istnieje. Na scenie właściwie nic się nie dzieje, przez kilka minut chcę widzowi pokazać ten stan pod wpływem narkotyku.
Mocno już uzależniona Christiane F. marzy, by rzucić nałóg, chce mieć normalne życie, męża, mieszkanie, psa…. Czy zobaczymy te marzenia na scenie? Nadzieję?
W ostatniej scenie pokazuję, jak oni wszyscy chcą wydostać się ze szponów nałogu. Pojawiają się przyjaciele, wszyscy żyją w komunie, jest jakaś nadzieja, ale jest i czarny charakter, przewijający sie podczas całego spektaklu. To grupa handlarzy narkotyków, stręczycieli namawiających dzieci na głodzie narkotykowym do prostytucji.
Przedstawia ich jedna osoba. Zabiera Christiane ze sobą. Czyli dziewczynie nie będzie łatwo jej się wyrwać. Niewiele osób wychodzi z nałogu heroiny…
Robert Glumbek
Tancerz, pedagog i choreograf uznany w Europie i Kanadzie. Po ukończeniu Państwowej Szkoły Baletowej w Bytomiu Robert Glumbek dołączył jako solista do Polskiego Baletu Narodowego w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie.
Pracował tam z takimi choreografami, jak John Neumeier, Maurice Béjart, Hans van Manen, John Butler i Constantine Siergiejew. W 1987 r. wyjechał do Kanady i podjął współpracę z różnymi zespołami, w tym z The Ballet of Canada w Ottawie (Larry Gradus), Judith Marcuse Company w Vancouver, Myth Productions (Learie Nichols).
W 1990 r. związał się z Desrosiers Dance Theatre, gdzie tańczył przez dziesięć lat i stworzył wiele ważnych ról. W roku 2002 dołączył do National Theatre Mannheim jako tancerz i baletmistrz. Do Kanady powrócił dwa lata później, aby pracować już jako niezależny artysta i choreograf, związał się także z ProArteDanza.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak
rzecznik prasowy Opery na Zamku