Świnoujście – spotkanie z podróżnikiem Jarosławem Molendą
Świnoujście – spotkanie z podróżnikiem Jarosławem Molendą.
Jest piękny kwietniowy słoneczny dzień, spotkanie z Jarkiem Molendą odbyło się w jednej z kawiarni świnoujskich z klimatem artystycznych dusz. Znając poczucie humoru autora wielu książek, a ma ich w swoim dorobku sporo. Byłam pewna że jego opowieści zrobią wrażenie.
I tak się stało. Dowiedziałam się fascynujących informacji o tym egzotycznym kraju, niespodziankach jakie czekają na turystów oraz jak trudno jest przestawić się nie tylko na zmianę czasu, ale przede wszystkim klimatu – różnica ponad 30 stopni robi swoje.
Był W Gambii to Banjul i Barra, w Senegalu Dakar, wyspa Goree, Saint Louis, rezerwaty Bandia, Fathala i Djoudj.
– Jednym z najbardziej poruszających momentów mojego afrykańskiego wypadu okazała się wizyta w zwykłej murzyńskiej wiosce. Nie było to zaaranżowane spotkanie ani tym bardziej jakiś punkt programu objazdowej wycieczki, gdzie autochtoni pokazują, jak żyją, gdzie śpią, co jedzą, a po odjeździe turystów zamykają skansen, po czym wracają do swoich prawdziwych domów.
To były prawdziwe domy, prawdziwi ludzie, prawdziwe uśmiechy, prawdziwa życzliwość. Pan naczelnik wioski pokazywał mi nawet, co gotują dzisiaj na obiad. Ktoś powiedział, że Afrykę można znienawidzić albo w niej się zakochać. Stan pośredni nie istnieje – powiedział Jarosław Molenda
Jarek lubi ciepłe klimaty, nazywa siebie ciepłolubnym. Zapytałam go czy jest szansa na wyprawę na Grenlandię. Zaczął się śmiać i stwierdził, że nie pojedzie bo tam za zimno.
Fakt łatwiej jest podróżować w koszulce z krótkim rękawem i plecakiem niż w grubym zimowym ubraniu. Jest to na pewno smutna informacja dla tych, którzy lubią zimne klimaty. Wrażenia z pobytu w wiosce opisuje tak:
– Po tym czasie spędzonym wśród murzyńskich dzieci, które dotykały mojej skóry, sprawdzając, czy rzeczywiście jest taka biała, czy ją czymś pomalowałem, zrozumiałem, dlaczego Czarny Ląd rzuca taki urok. Dzieci miały autentyczną radochę oglądając swoje podobizny na ekranie mojego aparatu.
Gdy pierwsze onieśmielenie minęło, wystarczyła minuta, by stara miska i jakiś dzban zamieniły się w bębny, a klapki ściągnięte z nóg koleżanki w perkusyjne pałki. Po chwili rozbrzmiała zaimprowizowana muzyka i śpiewy, a ja poczułem się, jakbym uczestniczył w jakimś karnawale samby.
Z zazdrością patrzyłem na tych ludzi, w sumie biednych, ale jakże szczęśliwych, a przez to bogatych, bo potrafiących cieszyć się chwilą, rodziną i tym, co mają – powiedział Jarosław Molenda
Przez te ćwierć wieku włóczenia się po świecie widział wiele, ale niewiele miejsc i chwil które tak go poruszyły. Ta wioska, której nazwy nawet nie zna, a może nawet jej nie ma, zostawiła w jego sercu ślad trwalszy niż wszystkie.
„Perła Afryki Zachodniej” tę nazwę trudno już dzisiaj rozpoznać, minęły już czasy świetności jedynie pozostały wspomnienia o pięknych niegdyś kamienicach i pałacach Saint Luis. Obecnie ugryzione zębem czasu sprawiają wrażenie, że za chwilę się rozsypią pod wpływem „silniejszej bryzy od Atlantyku”.
W Senegalu na ulicach siedzą ciemnoskórzy mieszkańcy. Towarzyszą im wszędobylskie kozy i owce. Na chodnikach siedzą kolorowo ubrane przekupki. Sprzedają warzywa, owoce i orzeszki ziemne, których rośnie tu zatrzęsienie. Senegal to zresztą główny ich producent. Kolorowo ale to smutne piękno…
Ponieważ podobały się obrazki z senegalskiej wyspy Goree, z przyjemnością udostępniam jeszcze kilka kadrów. Kolorów i słońca na nich nie brakuje.
Jednym z miejsc, które zauroczyło Jarka, jest wyspa Goree. Z jej wzgórza widać odległe o trzy kilometry zabudowania Dakaru. Trzeba zobaczyć, ale i poradzić sobie z tym obrazem niegodziwości, jaka spotykała niewolników murzyńskich wywożonych na plantacje w Ameryce.
Okrutnym paradoksem jest, że szczęściarzami można nazwać tych, którzy taki transport przeżyli.
– Na szczęścia dzisiaj ostatnią ponurą pamiątką z tego okresu jest tak zwany Dom Niewolników, za to reszta wyspy jawi się bajkowo. Jest na niej miasteczko z zachowaną architekturą kolonialną poprzecinane siecią wąskich uliczek.
Można odkrywać zaułki zasłonięte rozłożystymi bugenwillami przed wzrokiem goniącego w pośpiechu turysty. Moim pierwszym wrażeniem było odczucie, że znalazłem się na Karaibach.
Swój azyl znaleźli tu artyści, których dzieła – rzeźby czy obrazy zarówno te tradycyjne, jak i malowane piaskiem – można podziwiać wprost na ulicy lub w ich szeroko otwartych pracowniach – powiedział Jarosław Molenda
Trudno przestawić się nie tylko na zmianę czasu, ale przede wszystkim klimatu – różnica ponad 30 stopni robi swoje.
Warto wspomnieć o fenomenie kulturowo-gastronomicznym, jakim jest cafe touba. Na niemal każdej ulicy w centrum miasta można natknąć się na sprzedawców tego aromatycznego napoju.
Aromatyczny to właściwe słowo dla określenia tej mikstury, jaką stanowi kawa arabica zmieszana z miejscowym „pieprzem” melegueta, zwanym też rajskim ziarnem. Do mieszanki dodaje się ponadto goździki, imbir – receptur jest kilka, a każdy sprzedawca ma swój przepis. Więcej dowiecie się z książki, nad którą autor rozpoczął już pracę.
Temat baobabów zawsze wzbudza ogromne zainteresowanie. (…) Baobab stanowi wyróżniający się element krajobrazu afrykańskiej sawanny drzewiastej. Jego nazwa pochodzi jednak od arabskich słów „bu hibab”, co znaczy „owoc wielonasienny”.
Wczoraj z okazu, który przywiozłem, sporządziłem sok, przy okazji pozyskując kilkadziesiąt nasion. Wioletta Kowalewska i Alicja Ala – zamówienie jest gotowe do odbioru. Nie ukrywam, że moja fascynacja tym gatunkiem rośnie z każdą nową informacją. Chcecie wiedzieć dlaczego?
No to kilka słów, a raczej akapitów o tym bardzo długowiecznym drzewie – prawdopodobnie może żyć nawet tysiąc lat. Dostarcza pożywienia i lekarstw, a także schronienia, odzienia oraz materiału na sprzęt myśliwski i rybacki, więc nic dziwnego, że w krajach Afryki baobab, znany również pod nazwami Mubuyu lub Mowana, wymieniany jest w wielu legendach, czczony i otaczany kultem, związanym z obrzędami animistycznymi.
W zachodniej Afryce komory próchniejących pni wykorzystywane są przez ludność tubylczą jako miejsca pochówku zmarłych, którzy za życia naruszyli zwyczaje plemienne, w celu uwięzienia ich „złej” duszy.
W rezerwacie Bandia w Senegalu odwiedziłem nawet taki okaz, który służył za pochówek griotów, czyli kogoś w rodzaju żywego głosu ludu, gdyż przekazując dzieje, mity, motywy literackie i melodie charakterystyczne dla danej grupy etnicznej, kształtują jednocześnie jej wizerunek.
Owocem jest olbrzymia, owalna, nie pękająca torebka o aksamitnie owłosionej powierzchni oraz długości dochodzącej nawet do 40 cm.
W środku kryje się słodki i bardzo pożywny miąższ, początkowo soczysty i czerwonawy, a po dojrzeniu – mączysty i biały. Po ususzeniu może być on długo przechowywany.
Namoczony w wodzie lub mleku, szybko odzyskuje swe wartości spożywcze – w postaci płynu o konsystencji owsianki i kwaskowym smaku. Osnówki nasion po rozgotowaniu w wodzie stanowią substytut mleka.
Nasiona o bardzo twardej łupinie zawierają oleiste, pożywne bielmo o migdałowym smaku. Grubo zmielone i poddane fermentacji służą do przyprawiania zup, a także stanowią podstawę regionalnej, sudańskiej, papkowatej i bardzo pikantnej potrawy o nazwie „burma”.
Teraz informacja, z której ucieszyłby się śp. Janusz Kaczor, znany ze swej wrodzonej i nabytej oszczędności. Nasiona po uprażeniu wykorzystywane są jako namiastka kawy. Natomiast puste okrywy owoców – po zmieleniu – bywają traktowane jak namiastka tytoniu fajkowego.
Korzenie, pędy, owoce, nasiona, liście, a nawet kwiaty stanowią często oferowany na targowiskach produkt, niezbędny w wielu tradycyjnych potrawach, jak też atrakcyjny dodatek smakowy do napojów orzeźwiających, deserów, lodów i słodyczy.
Ususzone, zmielone liście, oferowane w handlu jako przyprawa „lalo”, nadają charakterystyczny smak tradycyjnej potrawie kuskus. Młode liście przyrządzane są podobnie jak szpinak, a delikatne i kruche wierzchołki pędów oraz bulwy korzeniowe stanowią wykwintną jarzynę – Powiedział Jarosław Molenda
Do pełnej informacji o tym wielkim drzewie dodam, że jest to roślina lecznicza wykorzystywana w starożytnym Egipcie
Jarek opowiedział mi również o różowych zbiornikach, które wywarły na nim ogromne wrażenie. Warto tutaj wspomnieć o Lac Rose, ponieważ nad jego brzegiem kończył się słynny rajd Paryż-Dakar, zanim został przeniesiony do Ameryki Południowej.
Skąd taki kolor wody? Przede wszystkim za sprawą pewnych alg Dunaliella Salina, produkujące czerwony pigment absorbujący promienie słoneczne. glonów, które tak właśnie przetwarzają światło słoneczne.
Różowa barwa jest wyjątkowo intensywna, ale najlepiej prezentuje się z lotu ptaka oraz przy wysokim kącie padania promieni słonecznych. Zasoleniem ten zbiornik też może się pochwalić, gdyż można w nim pływać tak jak w Morzu Martwym.
Obecnie nasz świnoujski podróżnik przebywa w Andaluzji, która stanowi ogromny region i na jego zwiedzanie trzeba przeznaczyć co najmniej dwa, a najlepiej trzy tygodnie.
Jakie będą wrażenia po jego wyprawie? Na pewno się o tym dowiemy. Wpisy dotyczące jego wypraw można przeczytać na facebooku https://www.facebook.com/profile.php?id=100001738014095
tekst: Wioletta Kowalewska
Fot. Jarosław Molenda
Fot. główne: tu.swinoujscie.pl