UPS, ZDARZYŁO SIĘ! TEATRALNE HUMORESKI OPERY NA ZAMKU W SZCZECINIE, CZĘŚĆ 1.
Opera na Zamku rozpoczyna cykl teatralnych humoresek pt. „Ups, zdarzyło się! Teatralne humoreski Opery na Zamku w Szczecinie”.
Podzielimy się z Państwem anegdotkami, facecjami i pełnymi dowcipu wspomnieniami artystów związanych ze szczecińskim teatrem muzycznym.
Dziś część pierwsza – zabawne sytuacje na scenie i te za kulisami wspomina Monika Myszkowska, solistka w latach 1970-1989.
Monika Myszkowska:
Minęło dokładnie 50 lat, odkąd podjęłam pracę w naszym Teatrze. Dawno! Trochę wspomnień się nazbierało. Mój okres „kwitnienia” to Teatr na Potulickiej.
Wtedy dużo grałam, prawie we wszystkich premierach. Ciasnota zaplecza, garderób i sal prób była uciążliwa, ale dawała nam poczucie jedności, bliskości. Byliśmy razem.
W garderobie solistek jest kilkanaście, oczywiście na zmianę. Ze sceny idzie nasłuch, dodatkowo na miejscu – normalne gadanie, jak to w życiu.
W pewnym momencie gwar milknie, bo przychodzi pora na skupienie przed wyjściem na scenę. I nagle słychać głośne słowa koleżanki: „a ja to robię z cebulką”.
Innym razem jedna z pań, uroczy roztrzepaniec, przekonuje nas, że kupiła futro na ostrą zimę. „Trzy ósme” – tak to określa. Dla niezorientowanych – „trzy ósme” to po prostu bolerko, sięgające troszkę poniżej biustu. Na pewno nie na zimę.
**************************
„Piękna Helena”
Do granego już przedstawienia wchodzi zastępstwo. Nowy człowiek. Zawsze wtedy jest alert. Jesteśmy gotowi pomóc w potrzebie. Na scenie jest kilka osób, akcja się toczy i nagle zapada cisza.
Jestem najbliżej, więc ustawiam się bokiem i dyskretnie podpowiadam. Wciąż cisza. Powtarzam i… widzę coraz większe, zdziwione oczy. W tym momencie dociera do mnie, że „podrzucam” koleżance MÓJ TEKST. Uff…
**************************
„Zemsta nietoperza”
Gram Adelę. Na scenie jest Jadwiga Bigoszewska jako Rozalinda z Leszkiem Smereczyńskim jako Alfredem. Scena jest romansowa, a mnie, jako pokojówkę, ciągle po coś wysyłają, więc tak sobie biegam.
W pewnym momencie zahaczyłam dołem szerokiej spódnicy o stół. Falbanka u dołu była dla usztywnienia obszyta żyłką rybacką. Nie do zerwania. „Wywożę” za kulisy stół, krzesło i lampę.
Alfred stoi plecami do mnie i nie widząc tej sytuacji mówi: „Zgaś lampę”. Odwraca się i dopowiada: „O, nawet się nie pali”. No pewnie. Oto przytomność na scenie!
****************************
„Cygańska miłość”
Po scenie przechadza się Krystyna Broszniowska w pięknym cygańskim stroju. Dekoracja to fronton pałacu, a przed nim po bokach stoją wielkie kamienne lwy.
Aktorka poprawia wspaniałą chustę obszytą frędzlami, robi to szerokim gestem i w tym momencie frędzelki zahaczają o lwa. Krystyna Broszniowska wychodzi dostojnie za kulisy… zabierając lwa ze sobą.
Po cichu powiem, że ten był ze styropianu, ale wyglądał naprawdę godnie. Tak więc już wiemy, że falbany i frędzle mogą nieźle zdemolować scenografię.
****************************
Następna sztuka. Tytułu już nie kojarzę, ale sytuacja na scenie mocno wbiła mi się w pamięć. Stoimy obok inspicjenta przy jego konsolecie, to znaczy przy stanowisku dowodzenia.
To miejsce, przy którym grupują się wszyscy po wsparcie, pociechę. Taki swoisty teatralny konfesjonał. Akcja się toczy, a na swoje wejście czeka Nina Mazgajska.
Jest dowcipna, z poczuciem humoru i koledzy, znając ją z tej strony, żartują. Tekst, który Nina ma zaśpiewać, brzmi: „Każda z nas pragnie coś przeżyć”. Koledzy podrzucają: „Ninka! Coś przerżnąć”.
Nina na to: „Błagam, przestańcie, bo się pomylę”. Koledzy z uporem: „Ninka! Coś przerżnąć”. Na szczęście na scenie śpiewa po Bożemu, ale inspicjent musi długo uspokajać sytuację.
********************************
„Henryk VI na łowach”
Polowanie. Na scenie jest kilku myśliwych w kostiumach z epoki. Na smyczach trzymają psy, własność aktorów. Nagle na scenę wchodzi kot. Dostojnym krokiem, jak to kot. Zaczyna się istne szaleństwo.
Nie pamiętam, kto był głośniejszy, sfora czy orkiestra, ale raczej sfora. W teatrze tak już jest, że dziecko lub żywe zwierzę „załatwia” scenę.
Reszta może już iść do domu. Od tej pory dyrekcja wydała kotom absolutny zakaz wchodzenia do Teatru. Jeśli jednak jakiś przemknął, to przedstawienie oglądał stojąc w kulisie.
Przy tych wspominkach podałam nazwiska kolegów, myśląc o tym, że nasza sztuka jest taka ulotna… Istniejemy w pamięci widzów, czyli w emocjach.
Może ktoś przypomni sobie te sytuacje, a tym samym nas – aktorów? Byliśmy „usługowcami”, staraliśmy się ofiarować widzom przyjemność.
Fot: archiwum Opery na Zamku w Szczecinie
Magdalena Jagiełło-Kmieciak
rzeczniczka prasowa Opery na Zamku