DYSKUSJA O „CARMEN” I NIE TYLKO – W OPERZE NA ZAMKU W SZCZECINIE O UWSPÓŁCZEŚNIANIU.
Klasyczna opera w nowym ubraniu. „Carmen” po szczecińsku
Czy wolno nam zdjąć frak z solisty, wytworne suknie zastąpić spódnicami mini, a w tle zamiast średniowiecznego zamku postawić szklany drapacz chmur, wyjąć bohaterów z epoki, „przerzucić” do naszych czasów?
Czy powinniśmy uwspółcześniać klasyczną sztukę czy nie opuszczać anturażu stworzonego przez autora? Spektakl to ma być kopia czy nowe spojrzenie współczesnego reżysera? Gdzie są granice ingerencji?
Na te i inne pytania odpowiedzi szukali po premierze szczecińskiej inscenizacji, która odbyła się w 2016 roku:
Ewelina Pietrowiak, reżyserka „zmodernizowanej” „Carmen” Georges’a Bizeta, prof. Mirosława Kozłowska, kulturoznawczyni z Uniwersytetu Szczecińskiego i Jacek Jekiel, dyrektor Opery na Zamku w Szczecinie.
Jacek Jekiel, dyr. Opery na Zamku w Szczecinie:
(…) Zdradzę kulisy naszych rozmów z Eweliną Pietrowiak, kiedy postanowiłem wystawić „Carmen”, tę wielką operę, niezwykle uniwersalną i zastanawiałem się, czy do współczesnych ludzi przemówi robotnica pracująca w fabryce cygar? Dziś cygara robią maszyny. Corrida nie jest najlepiej widziana na świecie. I z tych rozmów i moich wątpliwości zrodził się pomysł, by „Carmen” przygotował wytrawny reżyser, który raczej zajmuje się współczesnością (…).
Ewelina Pietrowiak, reżyserka „Carmen”:
Od początku nie miałam wątpliwości. Nie wiedziałam, do jakiego stopnia nastąpi to przesunięcie, i ilu bohaterów będzie dotyczyło. Reżyser musi przygotować spektakl w zgodzie z sobą
(…). To nie tak, że podjęłam taką decyzję, zdaniem niektórych – radykalną, zdaniem innych całkiem w porządku, to nie znaczy, że neguję całkowicie pomysł wystawiania „Carmen” w kostiumach z epoki. Na taką „Carmen” też jest miejsce. Ale ona nie byłaby blisko mnie. Muszę czuć piętno teraźniejszości, puls świata. Nie umiem być – w spektaklach, które robię – obojętna wobec teraźniejszego świata. Jest też we mnie potrzeba rozmowy z widzem. Niektórzy moje tropy odnajdują, niektórzy nie. Rozmawiałam po premierze z widzami i oburzonymi, i zachwyconymi (…).
Jacek Jekiel, dyr. Opery na Zamku w Szczecinie:
Spróbujmy przyjrzeć się uwspółcześnianiu klasyki na przełomie ostatnich kilkudziesięciu lat. Czy warto to robić? Czy to sztuka dla sztuki, zabawa twórców, którzy chcą być oryginalni? Peter Brook powiedział, że „uwspółcześnianie to wydobycie z libretta i muzyki uniwersalnego przekazu”. David Poutney: „Uwspółcześnianie nie może się odbywać tylko poprzez kostiumy, rekwizyty i scenografię. To musi się odbyć przede wszystkim na poziomie intelektu, czegoś, co można nazwać sercem opery” (…).
Pytanie zasadnicze: czy warto uwspółcześniać operę, czy to zabieg konieczny czy to zabieg, który można nazwać artystyczną manipulacją?
Ewelina Pietrowiak, reżyserka „Carmen”:
Nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Jeżeli reżyser wykona poważną pracę intelektualną, jeżeli dobrze porozumie się z choreografem, twórcą kostiumów, ze scenografem, śpiewakami, to są takie tytuły, na które uwspółcześnienie świetnie działa i przybliża świat opery do naszego świata.
Ale są opery – i mówię to nie tylko jako reżyser, ale i jako widz – które absolutnie się do tego nie nadają, to uwspółcześnienie jest powierzchowne, jest na siłę, odbiera śpiewakom możliwość ekspresji. Często są to opery barokowe. Tu uwspółcześnienie kompletnie nie działa.
Jest strona na Facebooku, która nazywa się „Against modern opera production”, tam jest około czterdziestu tysięcy fanów. Te stronę prowadzą miłośnicy oper prowadzonych bardzo klasycznie.
Na tej stronie są przywoływane szkice wielkich scenografów do wielkich dzieł w kontraście do najbardziej drastycznych przypadków uwspółcześnienia.
Niektóre mnie też odstręczają. Jedną z tych granic, których bym nie przekroczyła, to ośmieszenie utworu. Przebranie artysty za zapiekankę to właśnie ośmieszenie.
Chyba chodzi tylko o to, by takie zdjęcia obiegły świat. Na pytanie, czy warto uwspółcześniać operę, odpowiadam, że w wielu przypadkach warto.
prof. Mirosława Kozłowska, kulturoznawczyni, Uniwersytet Szczeciński:
Powiem trochę przewrotnie. Opera sama się uwspółcześnia. Z chwilą, gdy zostaje wystawiona, tu i teraz, kiedy wykonują ją współcześni muzycy, śpiewają współcześni śpiewacy, na widowni jest współczesna publiczność, to siłą rzeczy musi zabrzmieć współcześnie.
Oczywiście są opery, jak „Carmen”, „Tosca”, „Traviata”, w których to uwspółcześnienie jest próbą zmierzenia się z wątkiem melodramatycznym, postaciami, emocjami. Ale jest wiele oper, które trzeba zinterpretować. I jest pytanie, czy bez ostrej ingerencji pewne sceny teraz zaistnieją (…).
My pewnych rzeczy z XVII, XIX wieku po prostu nie rozumiemy. A sprowadzenie opery tylko do wątku melodramatycznego, to byłaby dla niej krzywda (…).
Na szczęście teatr i opera to takie miejsca, w których można zawsze zrobić coś nowego. I na tym polega magia i teatru, i opery, choć wracają wciąż do tych samych tekstów i próbują je pokazać w innej perspektywie. Katastrofą byłaby realizacja wedle utartego schematu, kliszy. Wystarczy, że realizatorzy mają muzykę i tekst. I czas. To elementy, które muszą stymulować, ale i ograniczają (…).
W ciągu ostatnich sześciu lat naliczyłam sześć realizacji „Carmen” w Polsce i za granicą, które wchodzą w obszar współczesności, to znaczy, że można ją czytać współcześnie: niezależnie od tego, czy będzie ona umiejscowiona w teraźniejszości, czy przesunięta w czasie, czy z pełnym zachowaniem kolorytu lokalnego, całego tego klimatu hiszpańskiego, z paskudną corridą, paskudnym torreadorem, mordowaniem byków i fatalną Carmen. Bo skoro ocalała w ciągu już blisko sto pięćdziesiąt lat, to znaczy, że treści, które niesie, są aktualne (…).
Magdalena Jagiełło-Kmieciak
rzeczniczka prasowa Opery na Zamku