Polska prapremiera w Operze na Zamku w Szczecinie. Rozmowa z Pią Partum, reżyserką „Procesu”.
„Sądzę, że Józef K. jest „everymanem”, personifikacją problemów, który każdy z nas ma. Bruno Schulz – tłumacz, sam napisał, że pod słowo «proces» można podstawić właściwie wszystko, na przykład jakąś chorobę…
Coś, pod wpływem czego, człowiek nagle zmienia wszystko, porzuca swoje dotychczasowe życie. W tym sensie, każdy z nas, faktycznie, jest Józefem K. lub może nim być” – mówi Pia Partum, reżyserka „Procesu” Philipa Glassa, której polska prapremiera odbędzie się na scenie Opery na Zamku w Szczecinie 19 stycznia 2019 roku pod kierownictwem muzycznym Jerzego Wołosiuka. O ciekawym odczytaniu powieści Franza Kafki oraz libretta, procesie który sami sobie wytaczamy, genialnej muzyce Philipa Glassa i szczecińskiej inscenizacji z Pią Partum* rozmawiała Magdalena Jagiełło-Kmieciak.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak:
Zacznijmy od książki. Pani wrażenia na temat „Procesu” Franza Kafki? Bo jest książka nasycona wieloma warstwami.
Pia Partum:
Gdy przygotowywałam się do tej realizacji i powtórnie czytałam powieść – rzeczywiście dostrzegłam w niej wątki – dotąd dla mnie nieistotne, a teraz kluczowe…
Po pierwsze, uderzyły mnie w niej ciekawe daty: akcja rozpoczyna się w dniu 30. urodzin Józefa K. i kończy dokładnie po roku…
Ten pozornie nieistotny szczegół skojarzyłam z jednym z ostatnich rozdziałów książki, rozgrywającym się w katedrze. Ksiądz tłumaczy Józefowi K. wprost, że proces, który się wobec niego toczy, jest procesem absolutnie indywidualnym, z którego, jeśli naprawdę by zechciał, może w dowolnym momencie zrezygnować…
Wyciągnęłam więc wniosek, że tytułowy PROCES, to taki, który Józef K. wytacza sobie sam… W dniu okrągłych urodzin, na jakimś życiowym zakręcie, zaczyna analizować swoje życie, swoje „ja”.
Ten proces go coraz bardziej pożera, a Józef K. nie wycofuje się z niego. Choć mógłby… Takie interpretacyjne ujęcie zainteresowało mnie bardziej niż to, jakiego uczyliśmy się wszyscy w szkołach – że oto niewinnemu człowiekowi zostaje wytoczony proces przez jakiś opresyjny, zewnętrzny system: polityczny, społeczny, przez wszelkiego rodzaju „–izmy”.
Taka interpretacja jest silnie w nas zakorzeniona poprzez siłę lektury szkolnej. Ale nie interesuje mnie w tak dużym stopniu – jak ten pierwszy – proces ”prywatny”…
Kolejna rzecz, która mnie zainteresowała, to fakt, że nauczono nas postrzegać Józefa K. jako typowo biednego urzędnika, gryzipiórka, który pracuje gdzieś tam w kanciapce, czy pensjonaciku. A on jest menadżerem banku. To nie jest ktoś z dołu machiny urzędniczej.
Co więcej – Józef K. jest zapraszany przez dyrektora banku na wspólne weekendy na jacht. To przedstawia Józefa K. w zupełnie innym świetle.
On jest tak naprawdę człowiekiem inteligentnym, świetnie wykształconym, dobrze zarabiającym, i z jakichś względów przestaje w tym swoim życiu uczestniczyć. I robi to dobrowolnie.
To są punkty startowe do naszej interpretacji i takie, które mogą posłużyć do zidentyfikowania się z Józefem. Bo każdy ma swoje zakręty życiowe i każdy w pewnym momencie stwierdza, że wszystko w jego życiu pozbawione jest sensu.
Na co libretto kładzie nacisk? Książka to kopalnia interpretacji.
Na proces, który człowiek wytacza sam sobie, stwierdzając w pewnym momencie, że dotychczasowe życie, które z zewnątrz, z punktu widzenia sukcesu zawodowego, społecznego jest spełnione, dla niego samego – takie nie jest.
Wszystko okazuje się „nie takie” z różnych powodów. I Józef K. czuje się winny, a jego życie wydaje mu się bezsensowne. Porzuca więc pracę, która jest doskonała, zatapia się w sobie, staje się coraz bardziej introwertyczny. Odłącza się od rzeczywistości, ona go mierzi…
Okazuje się czasem coraz bardziej wulgarna, czasem przytłaczająca. Józef K. sam sobie – także wydaje się nieciekawy… Ta machina ocen (czyli sądu) coraz bardziej się nakręca.
Józef K. zaczyna coraz bardziej wpadać w stany obsesyjne, wszyscy wydają mu się podejrzani. Przegląda się w rzeczywistości jak w lustrze i wyciąga coraz bardziej negatywne wnioski.
Coraz bardziej pozwala tej machinie myśli się toczyć, godzi się na nią i nie stara się wrócić do normalnego życia. Józef K. sam uznaje się winnym. Sam na siebie wydaje wyrok.
Czyli każdy z nas może nim być?
Sądzę, że Józef K. jest „everymanem”, personifikacją problemów, który każdy z nas ma. Bruno Schulz – tłumacz, sam napisał, że pod słowo „proces” można podstawić właściwie wszystko, na przykład jakąś chorobę…
Coś, pod wpływem czego, człowiek nagle zmienia wszystko, porzuca swoje dotychczasowe życie. W tym sensie, każdy z nas, faktycznie, jest Józefem K. lub może nim być.
Może też – w dowolnym momencie, jak mówi ksiądz w książce, z tego procesu się wycofać. Niektórzy, jak Józef, tego nie robią i idą na sam dół, aż sami siebie zjedzą i skażą…
Jednak zawsze czytając książkę gdzieś z tyłu głowy mieliśmy totalitaryzm, odniesienia polityczne. W Pani interpretacji trzeba po prostu spojrzeć w lustro?
Właśnie taka interpretacja jest dla mnie teraz ciekawa, bo każdy, niezależnie od wieku, poglądów może się z Józefem K. zidentyfikować.
Wszystkie inne interpretacje, z którymi ja się oczywiście zgadzam i widzę możliwość ich obronienia są już tak dobrze nam znane, że nie trzeba po raz wtóry po nie sięgać.
I tak je mamy w tyle głowy… jakąś machinę niszczącą Józefa K. (czy nas), jakąś okrutną administrację, jakiś system itd…
Te interpretacje są jak najbardziej uprawnione, ale i najłatwiejsze. Są w historii różne momenty sprzyjające takiej, a nie innej interpretacji.
Ale mnie – nigdy nie pociągały w teatrze tematy, które doraźnie łączyły się z np. sytuacją polityczną. Choć oczywiście robienie „Procesu” teraz jest doskonałą pożywką do analizy naszej aktualnej rzeczywistości….
Jak wierne książce jest libretto opery?
Bardzo. Jestem pełna podziwu nad takim zrobieniem skrótów, żeby niczego z powieści nie stracić. Tu nic nie jest dodane ani zmienione, nic nie jest dopisane.
Tak naprawdę dla tych, którzy książki nie czytali, to libretto to niezły bryk. (śmiech)
„Myślę o swoich kameralnych operach jak o bombach neutronowych – małe, ale z potężną siłą rażenia”– mówi Philip Glass. Czy Panią ta opera też potężnie uderzyła?
Jak najbardziej. To jest świetny utwór. Każdy, kto zna muzykę Glassa, wie, czego się spodziewać. Niemniej rzeczywiście jest ona, jak powiedział kompozytor – absolutną bombą.
Philip Glass i Christopher Hampton – duet doskonały?
Myślę, że świetny. W operze wspaniale wszystko ze sobą współgra i jedno na drugie pracuje. To, co Glass mówi o swojej operze, to prawda: to lawina, która pędzi, zabierając Józefa K.
Opera nie jest długa jak na Glassa i ma się poczucie takiej „piguły”, która gna, współgrając ze scenariuszem.
Przypomnę Pani cytaty: „Koszmar biurokracji i jej przemiana w czarną komedię – to, oczywiście, przekaz «Procesu». Ale to nie są tylko żarty ze świata, który stał się niestabilny, zbyt skomplikowany, z przesadnym nadzorem, tak, że rozsądny człowiek nie może nawet dotrzeć do sądu”. Tak powiedział Philip Glass. A Christopher Hampton: „Patrząc na świat, trudno się nie zgodzić, że Kafka trafił w samo sedno. Zarówno Philipowi, jak i mnie zależało na humorze w tym przedstawieniu. Myślę, że niebezpieczeństwem w adaptowaniu czegoś takiego jak «Proces» jest popadnięcie w patos, bo to kultowe dzieło – ale sądzę, że Kafka miał bardzo silne poczucie humoru”. Ponoć sam Kafka czytając przyjacielowi pierwszy rozdział książki śmiał się do rozpuku. Czy tak też Pani widzi tę operę – jako czarną komedię?
Zgadzam się absolutnie z Glassem i Kafką. Sprawy tragiczne można pokazać w różny sposób… Maszyna urzędnicza jest przedstawiona w „Procesie” faktycznie jak czarna komedia. Nie będziemy podczas spektaklu buchać ze śmiechu, ale myślę, że spektakl momentami jest dowcipny. Ale to nie znaczy, że wesolutki.
Będzie można się uśmiechnąć, tak?
Mam nadzieję. Ale nie chciałabym zasugerować tym samym, że Glass skomponował coś lekkiego. Ta muzyka jest naprawdę potężna i bardzo poważna.
Są lżejsze momenty, jak zresztą w każdym dobrym utworze. „Hamlet” Szekspira też ma komediowe momenty…
Na czym polega kameralność tej opery?
Na przykład nie mamy gigantycznych chórów, jak w wielu operach… Mamy kilku solistów, którzy wcielają się w różne role. Często niektóre postaci pojawiają się epizodycznie. I nie należy szukać w tym rozwiązaniu drugiego dna interpretacyjnego. To jest skromne. Orkiestra też nie jest olbrzymia.
Idźmy do szczecińskiej inscenizacji. W jakim świecie żyje Józef K.?
Znajdujemy się na 80. piętrze wieżowca, w świetnie funkcjonującym banku. Projekcje, wielkie jak w kinie, służą podkreśleniu tej scenografii.
Będą to obrazy wielkiej metropolii, a momentami będą to interpretacje stanu duszy Józefa K. Stroje są współczesne, czasami nierealne, bo chciałam podkreślić, że to wszystko nie dzieje się w świecie rzeczywistym, tylko że skoro Józef K. sam sobie wytacza proces, to wszystko jest być może – tylko w jego głowie.
Realne i nierealne zarazem. Akcja będzie się rozgrywać w jednej przestrzeni, Józef K. z niej nie wychodzi, jest w swoich myślach.
Nie są istotne zewnętrzne anturaże, bo jego myśli byłyby takie same, nawet gdyby był na przykład na statku. Ta przestrzeń jest jego wewnętrznym budynkiem sądowym.
Jakie kolory ma świat naszego bohatera?
Jest mgliście.
To prapremiera w Polsce, sama opera też jest nowa. Pojawiła się trema, bo jest Pani pierwsza, czy wejście na świeży grunt jest łatwiejsze, bo można otworzyć wiele szuflad?
Stres związany z premierą jest zawsze taki sam. To nie jest jedyny spektakl, który reżyseruję jako pierwszy, więc z tego powodu się nie denerwuję.
Takie świeże przedstawienia najbardziej mnie interesują. I chwała Operze na Zamku w Szczecinie, że ma w repertuarze współczesne opery, jako jedna z nielicznych, bo wszyscy się ich strasznie boją.
Szanuję dyrekcję za odwagę w doborze tego typu tytułów.
*Pia Partum
Reżyserka teatralna i operowa. Absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie (2007) oraz stypendystka Institut d’Études Théâtrales w Paryżu.
Podczas studiów asystentka m.in. Jerzego Jarockiego w Teatrze Narodowym, Mariusza Trelińskiego w Warszawie oraz Natashy Parry Brook. Laureatka II miejsca w międzynarodowym konkursie dla reżyserów operowych w National Theater w Mannheim (2017).
Główne zainteresowania Partum krażą wokół opery współczesnej – jedna z jej ostatnich realizacji, Luci mie traditrici Salvatore Sciarrina (pokazana w ramach Warszawskiej Jesieni w 2016 r.), została bardzo dobrze przyjęta przez kuratorów licznych muzycznych festiwali. W roku 2018 spektakl zaproszono na New Opera Days Ostrava – festiwal muzyki współczesnej w Ostrawie.
We wrześniu 2018 r. w ramach festiwalu Sacrum Profanum w Krakowie Partum przygotowała światową prapremierę opery Aleksandra Nowaka Ahat Ili – siostra bogów na podstawie libretta Olgi Tokarczuk.
W 2020 rozpocznie pracę nad kameralną operą Keine Stille Sidneya Corbetta na podstawie prozy Fernanda Pessoi w National Theater w Mannheim.
Oprócz oper i spektakli dramatycznych (np. Nadobnisie i koczkodany Witkacego, Noc Iguany Tennessee Williamsa, Dziedzictwo Estery Sándora Máraia) Partum wyreżyserowała również musical Nine według 8 i pół Federica Felliniego w Teatrze Capitol we Wrocławiu. Spektakl w ciągu kilku lat obejrzało ponad 30 tys. widzów.
W Operze na Zamku w Szczecinie kilka lat temu wyreżyserowała do tej pory graną Madame Butterfly Giacoma Pucciniego.
Magdalena Jagiełło-Kmieciak
rzecznik prasowy Opery na Zamku